niedziela, 24 lutego 2008

Sobota 2 tygodnia Wielkiego Postu

z Łk 15,11-32

„Przez wszystkie lata pracowałem dla ciebie i nigdy nie sprzeniewierzyłem się twoim rozkazom. Ale nigdy nie dałeś mi koźlęcia, żebym mógł się zabawić z przyjaciółmi” (15,29)

Wydaje się, że nasz problem – „zasiedziałych” w świątyniach chrześcijan – jest pogrzebany w relacji osobowej z Bogiem, której nam, po prostu, brakuje. Przeświadczeni o własnej sprawiedliwości, żywimy nieustające pretensje do Boga o brak podniet w postaci rozrywek (takich swoistych fajerwerków) zarówno tych dla ciała, jak i dla ducha.

„Synu, ty jesteś ze mną zawsze i wszystko, co mam, jest twoje” (15,31).


Bóg wskazuje natomiast na relację osobową, w której On sam trwa z nami.
Ta relacja jest wystarczająca, aby nam zapewnić posiadanie wszystkiego, co jest potrzebne dla ciała i ducha, a także aby dać nam poczucie bezpieczeństwa płynące z tej relacji z Nim: głębokiej, trwałej, codziennej. Tego nie zapewnia relacja karmiona „fajerwerkami”, ale ta, która rodzi się przez całe życie i dojrzewa, w codzienności, do swojej pełni.
Codzienność koncentruje uwagę na „drugim”, a nie na sobie. W efekcie tak kształtowanego życia nie jest trudno dostrzec i takiego „drugiego”, który żałuje swoich czynów. Zrozumiałym też wtedy staje się fakt „świętowania i radowania się” (15,32) z nawróconym. O ileż głębsze jest to doznanie, niż „zabawianie się z przyjaciółmi”…

Inaczej rzecz ujmując, chrześcijanie dzielą się na tych, którzy twierdzą, że Bóg jest im coś winien i na tych, którzy znają swój grzech i dlatego wciąż zdają się na Boże Miłosierdzie. Owe „zdawanie się” pochłania całą uwagę człowieka, dlatego człowiek nabiera realnej żywotności.

Brak komentarzy: