Mt 24,37-44
„Wtedy, przed potopem wciąż jedzono i pito, brano sobie żony i stawano się żonami, aż do chwili, gdy Noe wszedł do arki; i nie wiedzieli, co się dzieje, aż przyszedł potop i zmiótł ich wszystkich. … Bądźcie więc czujni, … bo Syn Człowieczy przyjdzie, kiedy nie będziecie się Go spodziewać. ”
Rz 13,11-14
„Najwyższy już czas, abyście rozbudzili się ze snu, bo ostateczne wyzwolenie bliżej jest niż w chwili, gdy po raz pierwszy zaczęliśmy ufać. Odrzućmy więc czyny ciemności … żyjmy porządnie. … I nie traćcie czasu na rozmyślanie, jak zaspokoić grzeszne pragnienia starej natury.”
Trzeba opróżnić swoją duszę, do dna, a raczej prosić Pana Boga, żeby ją opróżnił:
-> Życie bez uznania istnienia Boga, to jest jedna z najboleśniejszych pomyłek człowieka.
-> Życie z uznaniem istnienia Boga, ale bez szukania kontaktu z Nim i poprawnego do Niego stosunku, to smutna niekonsekwencja.
-> Życie z uznaniem istnienia Boga, z poznaniem – w granicach możliwości – Jego istoty i z podążaniem do poprawnego stosunku wobec Niego, ale bez oddania się Mu, to miłość własna.
Cały sens życia wewnętrznego, to oddanie się Bogu. On Ojciec – ja dziecko. On wszystko – ja nic. I byłoby wszystko bardzo łatwe, gdyby nie nasza wolna wola, kochająca na pierwszym miejscu siebie, udaremniająca poddanie się woli Bożej. Wolna wola: w niej rodzi się lęk przed poniżeniem, ośmieszeniem i wzgardą. Nam się stale jeszcze wydaje, że jesteśmy czymś i że coś możemy. Trzymamy kurczowo w rękach okruchy naszego bez rozumu i nazywamy je mądrością życiową, nie pozwalamy Bogu wyrwać świecidełek i fatałaszków – i zwiemy je największymi skarbami, i szczęściem.
Tymczasem nasza rola we wspaniałym dziele naszego przytuleniu się do Ojca, czyli świętości, polega na opróżnieniu duszy, by Bóg mógł ją napełnić.
Przychodzimy do Boga niosąc w duszy naczynia pełne wody brudnej, zatęchłej, nazbieranej z kałuż przydrożnych i cieszymy się niezmiernie, że są pełne! Prosimy Boga, aby nam coś dodał, a On nie może, bo jest pełno. Jako szczyt bohaterstwa wylewamy odrobinę, a Pan Bóg jeszcze nie może nam nic dodać. – Bo choćby wlał do duszy najpiękniejszy kryniczny płyn łaski, to przecież zmąci się on i zniszczy od błota, które pozostało na dnie.
I nie należy Bogu przeszkadzać, a tymczasem nam się wydaje, że mimo wszystko coś jeszcze możemy. Jesteśmy jak małe dziecko, które z uporem męczy mamę, że ono samo chce zanieść talerz zupy na stół. A potem, w połowie drogi „bęc” – wszystko pryska w kawałki, a dziecko z płaczem i żałością wraca do matki.
Przecież dzieło uświęcenia, to jest dzieło Boga, a „moje” tylko o tyle, o ile poddaję się Bożym światłom i impulsom. Pod tym względem mamy wiele złudzeń.
-> Oddanie się Bogu, to podstawa dążenia do świętości, a właściwie do tego, bym był takim, jakim mnie Bóg chce mieć.
-> Oddanie się Bogu, by mogło być pełne, musi się opierać na bezgranicznej ufności; by mogło być skuteczne, musi jako podstawę mieć pokorę.
Pokora, to cnota bardzo niepopularna, w ocenie większości ludzi – nieżyciowa i zupełnie nie na dzisiejsze czasy. Ja mam być pokorny? Dziś? Przecież ja muszę wygryzać po prostu i wydzierać innym to, do czego mam prawo. Jeśli będę pokorny, będą mną pomiatać, będą lekceważyć, w ogóle przestaną się ze mną liczyć. Narażę się na kpiny, posądzenia o średniowiecze, zaśniedziałe poglądy i zacofanie. Bo przecież pokora, to przekreślenie wszelkiego postępu, brutalne zgaszenie entuzjazmu i śmierć młodzieńczym snom o wielkości… .
A przecież pokorny Noe, działający wbrew rozsądkowi, pozostaje po dziś dzień wielkim … !
Jezus, natomiast, mówi jeszcze o nagrodzie: „Weźcie na siebie moje jarzmo i uczcie się ode mnie, bo jestem łagodny i pokorny w sercu, a znajdziecie odpoczynek dla waszych dusz.” (Mt 11,29)
Kto posiadł pokorę, ten spełnił zasadnicze swe moralne zadanie, odniósł zwycięstwo. A właściwie, to Bóg w nim zwyciężył. Pokora to jest dzieło łaski. Ta bowiem, zdobyta siłami naturalnymi, rodzi zniechęcenie, prowadzi do rozpaczy i zarażona jest pychą (pysznię się z tego, że jestem pokorny).
Pokora jest wartością bez ceny. Daje ona wielką duchową wolność, wolność Bożego dziecka, które zawsze może czynić wszystko, co dobre, nie krępując się ani ludzką opinią, ani interesem własnego „ja”. Jej owocem jest pokój, wewnętrzne ukojenie i cisza – wynikające z uporządkowania. Dla jej zdobywania warto poświęcić wszystko i największe ponieść ofiary. Z nią otrzymujemy wszystkie inne łaski, bo Bóg pysznym się sprzeciwia, a pokornym łaskę daje.
Świadomi, że pokory sami nie zdobędziemy, prośmy z ufnością, jak trędowaty z Ewangelii: „Panie, jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić.”
sobota, 1 grudnia 2007
1 niedziela Adwentu – Rok „A”
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz